Włodarczyk: Jest spory niedosyt, bo mieliśmy swoje szanse

Przyjmujący ONICO Warszawa, Wojciech Włodarczyk nie krył niezadowolenia z niewykorzystania szansy na urwanie punktu mistrzom Polski.

Żal, że nie udało się wygrać punktu, czy zadowolenie, że z mistrzem Polski udało się powalczyć?

– Nie, nie może być zadowolenia z przegranego meczu. Każdy z nas ma ambicje większe niż przegrane mecze, czy to ze Szczecinem, co nam się przydażyło, czy to z ZAKSĄ. Myślę, że na pewno jest posry niedosyt, bo mieliśmy swoje szanse. Pierwszego seta, to chyba się jeszcze dogrzewaliśy. W drugim pokazaliśmy, że można walczyć, jednak jeszcze czegoś brakowało. W trzecim secie udasło się swoje szanse wykorzystać, wygraliśmy tą partię i trochę przetrzymaliśmy ludzi w hali, bo z tego co widziałęm, to niektórzy już się ubierali do wyjścia. Chcieliśmy ich przetrzymać jeszcze do tie-breaka, ale niestety się nie udało. Jest to dla nas też fajna, cenna informacja, ponieważ jesteśmy nową drużyną, a ZAKSA jest zgraną drużyną, więc te wektory wszelakie im się łatwiej spotykają. My te wektory musimy u siebie jeszcze uporządkować i potrafić z nich korzystać, tak jak to robią właśnie ci najlepsi.

Każdego seta zaczynaliście od straty kilku punktów, po czym odrabialiście straty, by mieć problem ponownie w samych końcówkach. Z czego to wynika?

– Wiadomo, że takie mecze są obarczone dużym ryzykiem. Każdy kto przyjeżdża zagrać z mistrzem Polski, musi ryzykować. Jeżeli ktoś przyjedzie i chce pykać sobie jak na treningu, to wyjedzie z tej hali po godzinie. Jak się zaś ryzykuje, to wiadomo, że prawdopodobieństwo błedów jest też większe. W ataku są wybierane ekstremalne kierunki, a wtedy to jest taka trochę ruletka, albo się uda, albo nie. Fragmentami nasze ryzyko się opłacało, graliśy jak równy z równym, z mistrzem Polski. Ale mieliśmy też wkalkulowane to, że błędy się jakieś pojawią.

Łatwiej jest o mobilizację na mecze z najmocniejszymi?

– Chyba nie powinniśmy rozkładać tabeli na czynniki pierwsze i zastanawiać się, czy ten przeciwnik jest lepszy, czy gorszy. Drużyna, która w poprzednim  sezonie zajęła 9 miejsce, chyba nie powinna dzielić sobie ligi na mecze lepsze i gorsze. Dla nas wszystkie mecze sa po to abyśmy sobie udowodnili, że warto było ten zespół skompletować i że rzeczywiście staramy się aspirować do walki o szóstkę, czyli o awans do play off. Graliśmy z tą teoretycznie dolną częścią tabeli. Teraz czekają nas mecze z tymi zespołami mocniejszymi na papierze. Podkreślam, na papierze, bo właśnie na papierze np. Trefl był mocniejszy od Espadonu, a przegrał. My będziemy liczyli w tych meczach na swoje szanse i na to, że uda nam się je wykorzystać.

Kolejny mecz w Bełchatowie, w którym sam wcześniej grałeś. Będzie to wyjątkowy mecz dla Ciebie?

– Wyjątkowy, bo gramy w tygodniu, a ja nie lubię grać w tygodniu (śmiech).

Tylko z tego względu?

– Tak. Takie rzeczy jak gra z zespołem, w którym kiedyś grałem nie robią na mnie wrażenia. Jak grałem w Spale i jechałem na mecz do Andrychowa, który jest moim rodzinnym miastem, to był wtedy dla mnie wyjątkowy mecz. Myślę, że to już w tej chwili wszystko minęło. Na pewno gdzieś tam serduszko mocniej zabije, wiem jak wygląda hala i pewnie gdzieś po kątach będę wyszukiwał wzrokiem znajome twarze kibiców. Poza tym chyba podchodzę do tego bez sentymentów.

Niespodziewane wyniki świadczą o wyrównanej lidze, czy bardziej o początkowej fazie rozgrywek?

– Myślę, że w poprzednich latach też się to wszystko tak zaczynało. Drużyny, które miały zachowany trzon z poprzedniego sezonu, zaczynały lepiej. Te drużyny, które były „nowe”, jeszcze się zgrywały, to na początku miały problemy. To chyba odzwierciedla grę w siatkówkę, że nie tylko same umiejętności, ale też zgranie, znajomość siebie na wzajem jest mocną stroną tej dyscyplinny i w takich momentach trzeba wiedzieć komu, gdzie, czy jak wystawić piłkę. Budowanie drużyny to jest długi proces i z biegiem czasu jednak drużyny te lepsze na papierze, bedą potwierdzały to również na boisku.

 

Rozmawiała: Ludmiła Kamer

Fot. PlusLiga