Popiwczak: Zaczęło się granie dla „dużych chłopców”

Libero reprezentacji Polski wypowiedział się po meczu z USA. Jakub Popiwczak nie krył radości z wygranej, ale też po raz kolejny docenił kibiców, którzy stworzyli niesamowity „volleyland”.

Dostałeś szansę pojawienia się na boisku i to w meczu o przysłowiowe życie. Jaki to był mecz dla Ciebie?

  • Zdecydowanie, to był mecz o być albo nie być. Takie mecze dużo ważą i nigdy nie są perfekcyjne, bo wiadomo, że z tylu głowy gdzieś są emocje. Pierwsze dwa sety, to koncert naszej gry, jednak Amerykanie, tak jak pokazali w Bolonii, tak i w Gliwicach, że są świetną drużyną i potrafią nas „ugryźć”. Pokazali, że nawet jak przeciwnik gra świetnie, to oni wytrzymują i potrafią odwrócić wynik. Na szczęście, tak jak w Bolonii wynik jest po naszej stronie. Najważniejsza wygrana i to, że jesteśmy w czwórce.

Co poczułeś gdy trener ciebie zawołał i powiedział, że wchodzisz do obrony? Ty nie ukrywasz, że czekasz na te momenty, że jesteś głodny gry.

  • Każdy czeka na grę. Każdy z tej czternastki jest gotowy do gry i czeka na takie okazje do zaprezentowania się kibicom tutaj w hali, ale i chce zagrać przed całym światem. Po to uprawiamy ten sport, aby w takich ważnych meczach móc grać. A co czułem? Jak już człowiek wchodzi na boisko, to po prostu stara się zrobić najlepiej jak potrafi, to co wypracował na tych wszystkich treningach. Zapomina się wtedy trochę o tym co jest dookoła. Jednak jak się stoi z boku i patrzy na to co się dzieje w hali, to „volleyland” niesamowity.

Wasza gra była nierówna na przestrzeni całego meczu. Czy to wynikało ze zmęczenia fizycznego, czy jednak trochę ranga tego meczu dała się we znaki?

  • Przede wszystkim myślę, że wynikało to z postawy Amerykanów, którzy od trzeciego seta świetnie grali, świetnie atakowali, bronili, świetnie zagrywali. My nie potrafiliśmy ich złamać swoim serwisem. To trzeba im przyznać, że się podnieśli. My oczywiście mieliśmy swoje szanse w obydwu przegranych setach, ale nie mogliśmy ich przełamać. Na szczęście wróciliśmy w tie-break’u do swojej gry i pokazaliśmy, że nie jesteśmy słabą mentalnie drużyną. Pokazaliśmy, że potrafimy sobie z tym wszystkim poradzić i temu sprostać. Co do przygotowania fizycznego, to myślę, że jesteśmy przygotowani bardzo dobrze do tego turnieju. Tak naprawdę zagraliśmy cztery mecze, ten ćwierćfinał był piąty. Były przerwy między meczami, a nie mieliśmy wcześniej jakiś długich i wyczerpujących spotkań, więc każdy z nas jest gotowy by iść dalej w dobrej dyspozycji fizycznej.

Energia kibiców w tie-breaku wyraźnie Was poniosła?

  • Na pewno. Polscy kibice, to fenomen. W Gliwicach może to wygląda inaczej, bo jednak Spodek jest inną halą i tam kibice siedzą bardzo blisko, a energia jest wtedy inna. Pierwszy mecz w Gliwicach był taki, że sami mówiliśmy między sobą, że kibice są znowu dalej i tak ich nie czuć jak w Spodku, a w tym meczu dzisiejszym z Amerykanami, znowu to poczuliśmy. Kibice nas ponieśli, a Arena Gliwice myślę, że po raz pierwszy „odleciała” razem z reprezentacją.

Półfinał zagracie z Brazylią, która w całym turnieju gra nieregularnie. Czy wobec tego będzie to „wygodny” rywal?

  • Myślę, że to w tym momencie, na tym etapie nie ma znaczenia. Dla wszystkich reprezentacji imprezą docelową były mistrzostwa świata, do których się przygotowywaliśmy kilka miesięcy. Brazylia doszła w tych mistrzostwach do półfinału, więc na pewno na ten półfinał zasłużyła i będzie bardzo groźnym rywalem. Brazylia gra dobrze, nie ma potknięć na swojej drodze. Teraz zaczęło się granie dla „dużych chłopców”, a w drużynie Canarinhos kilku takich „dużych chłopców” jest.

Czyli faza pucharowa mundialu, to granie o życie i każdy mecz jest „małym finałem”?

  • Dokładnie tak jest.

Z Gliwic: Ludmiła Kamer