- LM: PGE Projekt Warszawa wygrywa
- LM: Jastrzębski osiąga cel we Francji
- GKS bez trenera. Słaby odsunięty od drużyny
- Depowski: pokazujemy, że potrafimy walczyć
- Fornal: mam nadzieję, że kibice zatęsknią
- PL: 12 kolejka – wyniki
- Ensing: rywal nie miał nic do stracenia
- Popiwczak: widzieli nas i robili wielkie oczy
- LM: pełna kontrola Jastrzębskiego na inaugurację
- LM: spacerek Projektu na inaugurację
Popiwczak: następny mecz może być „inną bajką”
- Updated: 25 października, 2020
Jastrzębski Węgiel pokonał u siebie 3:0 gdańszczan. Był to pierwszy mecz po przerwie związanej z kwarantanną górniczej drużyny. O tym spotkaniu oraz dobrej grze rozmawialiśmy z Jakubem Popiwczakiem, libero jastrzębian.
Fajnie wraca się do grania po miesiącu przerwy?
J. P. – Bardzo fajnie! Było trochę siedzenia w domu, ale było też trochę treningu, ale wiadomo, że po to się spotykamy tutaj aby grać. Grać dla siebie, dla drużyny dla kibiców, których podczas tego meczu brakowało w hali. Jednak wiem, że na pewno siedzieli przed telewizorami, kibicowali nam i ściskali kciuki. My zaś daliśmy im to czego wszyscy chcemy, zwycięstwo.
Daliście Im też całkiem sporo emocji w trzeciej partii, zupełnie niepotrzebnie?
– Bardzo niepotrzebnie. Cały czas mieliśmy dwa-trzy punkty po naszej stronie, a w końcówce to Trefl miał dwie, czy nawet trzy piłki setowe. Bardzo fajnie, że Michał Szalacha wszedł i zaserwował asa. To trochę uspokoiło chopaków po drugiej stronie siatki (uśmiech). Niepotrzebnie wdaliśmy się w taką wymianę, ale z drugiej strony fajnie, że nawet w takich końcówkach potrafiliśmy rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść w trzech setach. Wiemy, że Gdańsk też miał swoje problemy, jednak są już dłużej od nas w tym rytmie treningowym, czy nawet mają rozegrany już mecz. My dopiero ten tydzień mogliśmy przetrenować i bardzo się cieszymy, że po tej całej kwarantannie wróciliśmy do gry i zwyciężyliśmy od razu za trzy punkty. Widzieliśmy, że inne drużyny miały kłopoty z powrotem do gry, dlatego to zwycięstwo z Gdańskiem jest naprawdę bardzo cenne.
Zagrywka Wlazłego, Lipińskiego, czy kąsające serwisy Janusza, przysporzyły trochę kłopotu jastrzębskim przyjmującym?
– Jak ktoś wychodzi i bije z całej siły, to kibice myślą, że to jest najtrudniejszy wariant zagrywki. Wcale tak nie jest. To właśnie dobrze pokazuje Januszy, czy Toniutti. Mają może mniej siły, są niżsi, ale potrafią tak zaserwować, że sprawiają kłopoty każdemu rywalowi. Myślę, że mimo trudniejszej zagrywki Trefla, my poradziliśmy sobie dobrze w tym meczu. Zagraliśmy dobrą siatkówkę.
Tak, mimo błędów własnych, które zawsze się zdarzają, rzeczywiście zagraliście niespodziewanie dobry mecz jak na powrót po przerwie.
– Ja aż byłem zdziwiony, bo po kwarantannie jak wróciliśmy do treningów, to wyglądaliśmy naprawdę dobrze, żeby nawet nie powiedzieć, że lepiej niż przed tą izolacją. Wszyscy się stęsknili za siatkówką, każdy uznał, że jednak fajnie jest przychodzić na halę i potrenować. Nawet jak gdzieś tam się czasami narzeka na zmęczenie, czy ciągłe treningi, to siedzenie w domu, bez możliwości przyjechania do hali, złapania świeżego powietrza, pokazało nam, że teraz dwa razy bardziej doceniamy to co mamy, to że możemy trenować, grać w siatkówkę. Możemy robić to co kochamy.
Mecz z Treflem graliście na chwilę obecną optymalną szóstką?
– Ciężko powiedzieć. Cokolwiek bym nie powiedział, to któryś z kolegów, który dzisiaj był w kwadracie mógłby się obrazić (uśmiech). Lukas Kampa, Jurek Gladyr, Tomek Fornal na trybunach, Kuba Bucki, jestem pewien, że każdy z tych chłopaków mógłby wejść i zrobić dobrą robotę. Na ten moment trener zdecydował, że graliśmy w tym zestawieniu. Jestem przekonany, że następny mecz może być „inną bajką”. To zależy od tego jak będą wyglądały treningi, czy dyspozycja dnia.
Teraz każdy mecz, to „inna bajka”, ponieważ życie z dnia na dzień, czy niewiadoma co do miejsca i czasu rozegrania kolejnego meczu, na pewno wybija Was z rytmu już nie tylko meczowego, ale i takiego codziennego planowania dnia w życiu profesjonalnego sportowca?
– Zdecydowanie tak. My jako sportowcy jesteśmy grupą, która bardzo jest uzależniona od takiego planu dnia, gdzie wiemy kiedy zjeść, kiedy jest jaki trening, a kiedy ile jest czasu na odpoczynek. Teraz tak naprawdę wszystko jest jedną wielką niewiadomą. Nie wiemy czy za dwie godziny mecz, na który przyjechaliśmy nie zostanie odwołany. To jest trochę smutne, ale tym bardziej cieszmy się z każdego meczu, każdej możliwości grania, bo musimy dawać z siebie w każdej chwili „maxa”.
Z Jastrzębia: Ludmiła Kamer