Mateusz Bieniek: Stworzyliśmy sobie świetną atmosferę

W czwartkowym meczu w gdańskiej Ergo Arenie Polacy zwyciężyli ze Sborną 3:0. – Ten, kto pracuje ciężko na pewno nie pożałuje i może zajść daleko – powiedział w pomeczowym wywiadzie Mateusz Bieniek, MVP spotkania z Rosją.

Uśmiech na twarzy towarzyszył ci nie tylko po spotkaniu, ale  także w trakcie meczu. Byłeś skoncentrowany i spoglądałeś na Stephana Antigę, który dodawał cały czas otuchy.

– Tak, Stefan nie tylko dodaje otuchy, ale i wiele rad, które pomagają. Stworzyliśmy sobie w tym meczu świetną atmosferę, od pierwszej piłki cieszyliśmy się grą, a kibice nas wspierali. Rosjanie natomiast pękli. Złamaliśmy ich zagrywką, dużo broniliśmy i to był klucz do sukcesu.

Stefan Antiga ma rękę do młodych zawodników, ale jest przy tym również bardzo wymagający. Trzeba sobie wypracować miejsce w kadrze.

– Jak miesiąc temu przyjechałem na pierwsze zgrupowanie w Spale, to Stefan powiedział mi jedno: „spójrz na Mikę, Buszka czy choćby Drzyzgę, jak zaczynali grę w kadrze rok temu, a w jakim miejscu są teraz”. Po prostu, ten kto pracuje ciężko na pewno nie pożałuje i może zajść daleko.

Za wami spotkanie z Rosją, legendą siatkówki. Czy pamiętasz mecze z tą drużyną, które śledziłeś w telewizji?

– Chyba pierwszy mecz, który obejrzałem, to spotkanie w Japonii 2006, kiedy wygraliśmy 3:2 ze Sborną. Wtedy zacząłem interesować się siatkówką, a dwa lata później zacząłem trenować.

Za rok igrzyska olimpijskie. Widzi Pan siebie w składzie, który pojedzie do Rio?

– To jedno z moich bliższych celów. Oczywiście, będę starał się załapać do ścisłej kadry.

W meczu z Rosją nie było widać u ciebie tremy. Czy koledzy doradzali ci co robić na boisku, by nie zjadły cię nerwy? To w końcu Liga Światowa i na dodatek spotkanie z Rosją…

– Koledzy śmiali się ze mnie, że przed meczem w szatni ugięły mi się nogi, choć od początku starałem się tego po sobie nie pokazywać. Wtedy, kiedy potrzebowałem wsparcia, dostałem je. To na prawdę w dużej mierze zasługa trenera. Ja dołożyłem swoją cegiełkę, miałem po prostu dobry dzień.

Jak wkomponowałeś się w ten zespół? W końcu to mistrzowie świata. Dało się odczuć zeszłoroczne złoto?

– To na prawdę normalni faceci. Nie ma mowy o żadnym gwiazdorstwie. Zostałem bardzo miło przyjęty przez drużynę, mimo tego, że obawiałem się choćby różnicy wieku czy doświadczenia.

Czy masz swój sportowy autorytet, na którym się wzorujesz?

– Swojego idola nie mam. Podoba mi się jednak gra Michała Kubiaka. Jest sportowym „zadziorem”, co mi się bardzo imponuje

Rok temu Mateusz Mika poprzez Ligę Światową przedarł się do kadry, po której brylował na Mistrzostwach Świata. Czy teraz czas na kolejnego Mateusza…?

– Do tego jeszcze daleka droga, nie będę aż tak wybiegał w przyszłość. Na pewno chciałbym, ale jeszcze dużo pracy przede mną.

Jak za parę lat będziesz wspominał ten debiut?

– Będę opowiadał o tym dzieciom i wnukom!