- LM: Warta wygrywa z Roeselare
- LM: Jastrzębski osiąga cel we Francji
- GKS bez trenera. Słaby odsunięty od drużyny
- Depowski: pokazujemy, że potrafimy walczyć
- Fornal: mam nadzieję, że kibice zatęsknią
- PL: 12 kolejka – wyniki
- Ensing: rywal nie miał nic do stracenia
- Popiwczak: widzieli nas i robili wielkie oczy
- LM: pełna kontrola Jastrzębskiego na inaugurację
- LM: spacerek Projektu na inaugurację
Janusz: Adrenalina była na najwyższym poziomie
- Updated: 12 września, 2022
Rozgrywający Marcin Janusz nie krył niedosytu jaki pozostał po przegranym meczu finałowym mistrzostw świata. Z wicemistrzem rozmawialiśmy po finałowym starciu.
Finał co prawda przegrany, jednak wicemistrzostwo to wielki sukces. Zgodzi się z tym?
- Mam mieszane uczucia, bo jednak przegraliśmy ten mecz. Złoto było na jeden mecz od zdobycia. Trzeba jednak docenić to, co grali Włosi, jak wysoko postawili nam poprzeczkę. Mieliśmy może szanse w drugim secie, żeby odwrócić losy tego spotkania, ale Włosi szybko wrócili do swojej gry. Na pewno jutro czy za kilka dni docenię to, co się stało. Bo jednak turniej możemy zaliczyć do udanych, ale dzisiaj jest smutno, bo ponieśliśmy porażkę. Apetyt rośnie w miarę jedzenie. Jeżeli już gra się w finale, to trochę boli, że nie udało się wygrać. Ostatnie miesiące dla mnie są wyjątkowe. Cieszę się z tego, w jakim miejscu jestem. Będę pracował dalej, żeby dojść jak najdalej się da.
Mieliście w nogach dwa trudne, pięciosetowe mecze w fazie grupowej tych mistrzostw. Czy w finale dało się we znaki zmęczenie fizyczne?
- To był finał. Jeden mecz. Adrenalina była na najwyższym możliwym poziomie. Nikt nie czuł żadnego zmęczenia. Oczywiście, drobne urazy się pojawiały, ale Włosi mieli tyle samo czasu na odpoczynek. Nasza drabinka była bardzo trudna. Świadomie się na to godziliśmy, grając ćwierćfinał z Amerykanami. Nie zawsze udaje się wygrać, żałujemy tego przegranego finału, ale ogólnie ten turniej trzeba zaliczyć do udanych.
Który mecz był najtrudniejszym meczem turnieju dla Ciebie?
- Myślę, że zdecydowanie najtrudniejszym meczem turnieju był właśnie ten finał z Włochami. Postawili bardzo trudne warunki. Mecz ćwierćfinałowy i półfinałowy też był trudny, bo walka trwała na noże, końcówki graliśmy na ogromnych emocjach. Myślę, że pod względem jakości siatkarskiej to ten finał był najtrudniejszy. W siatkówce na najwyższym poziomie to jest normalne, że nie wszystko będzie wchodzić gładko w boisko. Najważniejsze jest to, żeby w takim momentach nie denerwować się i nie frustrować, tylko grać dobrze nawet jeśli przeciwnik broni niesamowite piłki. Trzeba nabić i ponowić akcje. Trzeba to przetrzymać. Włosi mieli dużo momentów dobrej i cierpliwej gry. Oczywiście, my mieliśmy swoje szanse, ale było ich naprawdę niewiele.
Wasza drużyna jest nową drużyną i ma nowe cele postawione. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem?
- W tym turnieju pokazaliśmy, że udało się zbudować prawdziwą drużynę. Potrafiliśmy wyjść z trudnych momentów w ćwierćfinale i półfinale. Wtedy wygraliśmy, dzisiaj walczyliśmy ale ostatecznie musieliśmy uznać wyższość rywali. Myślę, że pokazaliśmy, że mamy jakąś bazę do tego, co będzie w przyszłych sezonach reprezentacyjnych. Tak naprawdę wiele może się pozmieniać. Przed nami sezon klubowy, nie ma więc co wybiegać za bardzo w przyszłość. Cieszymy się z tego, co zrobiliśmy w tym sezonie. Pozostaje lekki niedosyt, bo jednak mogliśmy zdobyć więcej.
Twój pierwszy pełny sezon w reprezentacji dobiegł końca. Co dał Tobie ten sezon spędzony w gronie tych najlepszych siatkarzy w kraju?
- Dla mnie bardzo ważne jest to, żeby z roku na rok być lepszym siatkarzem. Na pewno takie doświadczenie zaprocentuje. To jest coś, co zapamięta do końca życia. Te trudne momenty, które wiele razy udało się przezwyciężyć zbudują na pewno mnie jak i naszą całą drużynę. Mam nadzieję, że to zdobyte doświadczenie przyniesie odpowiednie rezultaty w kolejnym finale, w jakim będzie nam dane grać.
Z Katowic: Ludmiła Kamer
Fot. Damian Warwas